Wyniki programu KOS są rewelacyjne
Z PROF. DR. HAB. N. MED. JAROSŁAWEM KAŹMIERCZAKIEM, KIEROWNIKIEM KLINIKI KARDIOLOGII POMORSKIEGO UNIWERSYTETU MEDYCZNEGO I KONSULTANTEM KRAJOWYM W DZIEDZINIE KARDIOLOGII, ROZMAWIA KATARZYNA PINKOSZ.
Polacy żyją krócej niż mieszkańcy Europy Zachodniej, czego głównym winowajcą są choroby układu krążenia. Jak to zmienić?
W Polsce umieramy wcześniej niż w Europie Zachodniej. Ostatnie dane pochodzą z 2015 roku – mężczyźni żyją w Polsce o 6,7 lat krócej niż w Szwecji; a kobiety o 2,5 roku. U mężczyzn choroby układu krążenia skracają życie o prawie 3 lata, a u kobiet o 2-3 lata. W Polsce mamy dużo do zrobienia, gdyż choroby serca, udary, cukrzyca, choroby naczyń to ponad 50 proc. wszystkich zgonów. W przypadku kobiet choroby układu krążenia składają się na skrócenie życia w ponad 80 proc., u mężczyzn w około 60 proc.
Jest szansa to zmienić? Porównujemy się ze Szwecją, Danią, gdzie jest wyższa stopa życiowa, ludzie pracują krócej, bez takiej nerwowości, mają pieniądze na zdrowsze jedzenie…
Na dłuższe życie na pewno mają wpływ nawyki żywieniowe, kwestia używek, palenia papierosów, nadwaga, aktywność fizyczna. Duże znaczenie ma też czystość powietrza. Zanieczyszczenie powietrza w Polsce na tle Europy jest dość duże, a wykazano, że ilość małych cząsteczek, które bezpośrednio wchłaniają się do krwi, zwiększa ryzyko chorób układu krążenia. Obok takich czynników jak palenie papierosów, cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, nadwaga, hipercholesterolemia również zanieczyszczenie powietrza ma wpływ na to, jak długo żyjemy.
To znaczy, że bez likwidacji smogu nie dogonimy Danii i Szwecji, jeśli chodzi o długość życia?
Zanieczyszczenie powietrza jest bardzo ważne, jednak wszystkie te czynniki trzeba brać pod uwagę.
Czyli najważniejsza jest prewencja?
Zdecydowanie tak. Zawał serca w Polsce jest dobrze leczony. Problem jest z tym, co po zawale: próbujemy to rozwiązać dzięki programowi KOS – koordynowanej opieki po zawale serca. Niedobre jest jednak to, że przeciętnie Polacy chorują na choroby układu krążenia wcześniej niż mieszkańcy innych części Europy.
To znaczy, że więcej palimy, gorzej jemy i mniej się ruszamy niż mieszkańcy Europy? Jak oceniłby Pan stan prewencji i wczesnego wykrywania chorób sercowo-naczyniowych w Polsce?
W przypadku prewencji mamy bardzo dużo do zrobienia. Nie jest dobrze. Wystarczy przejść się po ulicach i zobaczyć, ile osób ma nadwagę, pali papierosy. Odsetek osób palących w Polsce ostatnio nie maleje. Papierosy tradycyjne, podobnie jak elektroniczne czy podgrzewany tytoń, są szkodliwe, działają nie tylko na układ krążenia, ale także na układ oddechowy, sprzyjają nowotworom.
Jeśli chodzi o palenie papierosów, to zmniejszyło się dzięki zakazowi palenia w restauracjach, kawiarniach. Czy jako konsultant krajowy w dziedzinie kardiologii miałby Pan jeszcze pomysły, jak zmniejszyć liczbę palaczy?
Bardzo prosty – zwiększyć składkę zdrowotną osobom, które palą. Argument finansowy działa najlepiej. Nie wiem, czy to jest pomysł do przeprowadzenia; raczej trudny, ale logiczny. Jeśli ktoś z własnej woli naraża swoje zdrowie i naraża państwo na większe wydatki na leczenie, to powinien płacić wyższą składkę. Trudno karać kogoś wyższą składką, gdy ma cukrzycę typu 1. Jednak palenia papierosów nie sprawił los. Jeśli ktoś ma pieniądze na papierosy, to powinien płacić wyższą składkę. Jednak uzależnienie od tytoniu to choroba, nie tak łatwo ją leczyć. Nie ma przymusu palenia papierosów. Wielu pacjentów potrafi rzucić palenie, to jest zależne tylko od naszej woli.
Co dobrego zadziało się w polskiej kardiologii przez ostatni rok, a czego jeszcze brakuje?
Dobrze, że zaczął działać program opieki nad pacjentami po zawale serca (KOS). To kulało, głównie przez tzw. ambulatoryjną opiekę specjalistyczną, która wymaga reformy i większych nakładów finansowych. Pacjenci, wychodząc ze szpitala do domu po zawale serca, byli w dużej mierze pozostawieni sami sobie. Sami musieli zarejestrować się do poradni, zanim trafili do lekarza mijało kilka miesięcy. Pacjent nie wiedział, czy ma dalej brać leki, czy nie. Leczenie często wymaga modyfikacji, pacjent potrzebuje wsparcia lekarza. Naprzeciw tym potrzebom wyszedł program KOS, w którym pacjenci po zawale są przydzielani do poradni, mają od razu wyznaczone wizyty, rehabilitację, zaplanowane dalsze leczenie. Są pod opieką ośrodka. Niestety KOS działa tylko w 53 szpitalach, a powinien co najmniej w 150. Wszędzie, gdzie leczy się zabiegowo zawał serca, powinien
być ten program przeprowadzany. Pod koniec 2018 roku były dwa województwa, z których żaden szpital nie wszedł do programu KOS.
Dlaczego do programu KOS weszło tak mało szpitali?
To mnie dziwi. Program jest bardzo korzystny zarówno dla pacjentów, jak i dla szpitali. Przewiduje bonusy dla szpitali, gdy pacjenci przejdą cały cykl rocznej opieki. Szpital otrzymuje bonus 10 proc. za rehabilitację, 15 proc. za całościową, roczną opiekę; 10 proc. jeśli do 4. miesiąca od wypisu pacjent dostanie zaświadczenie od lekarza, że nie ma przeciwwskazań do pracy. Dzięki bonusom szpital wraz z poradnią otrzymują kilkanaście procent więcej od NFZ; średnio za cały roczny cykl opieki to ok. 4 tys. zł więcej za jednego pacjenta. To znacznie więcej, niż gdyby pacjent był leczony na zawał, wypisany do domu i chodził na wizyty do poradni. Wszyscy dyrektorzy szpitali, którzy uczestniczą w programie KOS, są z niego zadowoleni. Wąskim gardłem w KOS była rehabilitacja, np. nasz szpital nie miał własnej rehabilitacji. Wiedzieliśmy, że wejdzie program KOS, dlatego poczyniliśmy intensywne działania i stworzyliśmy rehabilitację przy przychodni. Program KOS opłaca się też pacjentom. Najwięcej szpitali weszło do KOS na Śląsku (10), w województwie dolnośląskim (9) i mazowieckim (7). Na Śląsku przeprowadzono analizę rocznej śmiertelności po zawale serca pacjentów którzy są w KOS, i tych, którzy w nim nie są. Śmiertelność w ciągu roku po zawale u pacjentów, którzy są w programie KOS, wynosi 3,9 proc., zaś u pacjentów niewłączonych do programu – 12,4 proc. Oczywiście w grupie niewłączonych do programu są bardziej chorzy, np. niemogący uczestniczyć w rehabilitacji. Porównano jednak również grupę, która była leczona przez rok w ramach KOS z grupą takich samych pacjentów, którzy nie byli w programie. Widać znaczącą różnicę śmiertelności: 4,2 proc. (w KOS) i 6,7 proc. (pozostali). Takiej dużej różnicy śmiertelności po zaledwie roku nie spotyka się w badaniach naukowych.
Ta różnica w śmiertelności nie była spowodowana przyjmowanymi lekami?
Nie, była spowodowana tylko tym, że pacjent był rehabilitowany, przychodził na wizyty, przyjmował leki. Zachęcanie pacjentów, by przyjmowali leki, rehabilitowali się, daje rezultaty. Lepsza opieka przełożyła się na spadek śmiertelności o połowę. Wyniki są rewelacyjne. Rozpowszechniamy je, szczególnie w województwach, gdzie tak mało szpitali jest włączonych do KOS.
Jak reagują szpitale, które nie uczestniczą w KOS?
W województwie zachodniopomorskim do KOS przystąpił tylko jeden na pięć szpitali. Zaprosiliśmy dyrektorów pozostałych szpitali, ordynatorów oddziałów kardiologicznych, przedstawicieli NFZ i przedstawiliśmy im wszystkie dane. Ze strony szpitali było duże zdziwienie, że są tak dobre wyniki i że to się tak opłaca także finansowo. Dwa szpitale już podpisują umowę z NFZ w sprawie KOS, mam nadzieję, że niedługo zmobilizują się dwa kolejne. NFZ jest gotowy, ma rezerwy finansowe, aby przeznaczyć na to dodatkowe pieniądze. Według mnie każdy szpital, który leczy pacjentów z zawałem serca, powinien wejść do programu KOS. Tymczasem w województwach: lubuskim, opolskim, zachodniopomorskim, podkarpackim, pomorskim w KOS jest tylko po jednym szpitalu, a w świętokrzyskim i warmińsko-mazurskim – żaden.
Wszyscy czekają też na wejście w życie KONS – koordynowanej opieki nad chorymi z niewydolnością serca. Kiedy się rozpocznie?
Mam nadzieję, że po wakacjach ruszy pilotaż w 7 ośrodkach w Polsce, a potem rozszerzy się on na cały kraj. Potrzeby są olbrzymie, szacuje się, że w Polsce jest od 800 tys. nawet do miliona pacjentów z niewydolnością serca. Jest zbyt duża śmiertelność, zbyt dużo hospitalizacji dlatego, że nie ma zapewnionej kompleksowej opieki ambulatoryjnej. Program ma poprawić współpracę między AOS i POZ. Zakłada się, że na tym terenie, gdzie będzie prowadzony, liczba hospitalizacji z powodu niewydolności serca zmniejszy się o 30 proc. Nie będzie dochodziło do takiego zaostrzenia niewydolności serca, że pacjent będzie musiał być w szpitalu To wymaga częstszych wizyt i stworzenia „jednodniowych oddziałów niewydolności serca”. Jak na razie taka jednostka jest tylko w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Pracujemy też nad tym, aby powstało takie świadczenie gwarantowane. Wysyłam pisma do wszystkich konsultantów wojewódzkich i apeluję, by w szpitalach, które planują wejście do KONS, już się do tego przygotowali organizacyjnie.
Pacjenci na wizytę do kardiologa często czekają nawet rok. Czy liczba kardiologów w Polsce jest za mała?
Liczba kardiologów w Polsce jest wystarczająca, chociaż wygląda to różnie w poszczególnych regionach. Na oddziałach kardiologicznych pracują kardiolodzy, natomiast w AOS jest ich za mało. W województwie zachodniopomorskim, gdy młody lekarz zdaje egzamin specjalizacyjny i szuka pracy w poradni, to ma problem, ponieważ wszystkie miejsca są obsadzone. Jeszcze 5 lat temu były problemy ze znalezieniem specjalisty do pracy w poradni. Dziś wakatów nie ma. Poradnie są jednak za słabo finansowane, a świadczenia są źle wycenione. Drugim problemem jest zła organizacja pracy w poradniach. Wiele poradni zbyt często wzywa na wizyty tych samych pacjentów. Robiłem kiedyś kontrolę w poradniach kardiologicznych w województwie zachodniopomorskim i zauważyłem, że pacjenci zamiast być oddani na pewien czas pod opiekę lekarza rodzinnego, co 3-4 miesiące przychodzą do kardiologa. W zasadzie jest to wizyta w celu wypisania recepty. Jest też inny problem – pacjenci wcale nie chcą dać się odesłać do lekarza rodzinnego. Wtedy trzeba pacjenta przekonać, że jego stan jest stabilny i wystarczą wizyty u lekarza rodzinnego, a u kardiologa np. raz na rok. Oczywiście, są też poradnie dobrze zorganizowane, gdzie pacjent pierwszorazowy zostaje przyjęty w ciągu kilku dni. Uważam jednak, że konieczne jest po pierwsze zwiększenie nakładów, a po drugie – dobra organizacja.